Aktualności

Od kurzych ogonów, po drinki z palemką, czyli historia powstawania barów…

Powtarzane to było już wielokrotnie, ale pozwolę sobie powtórzyć raz jeszcze.   W dziwnych czasach przyszło nam żyć, a tym dziwniejszych i smutniejszych dla sympatyków barów. Już od ponad roku, z krótką przerwą, nie mamy możliwości na wieczornego drinka w ulubionym lokalu, spotkanie przy winie w gronie znajomych, mecz w pubie przy piwku albo sześciu… Bary, niestety, pozostają póki co zamknięte. Drobnym pocieszeniem okazać może się tu fakt, że ten niespełna rok przerwy to zaledwie drobny ułamek w długiej historii barów, ta sięga bowiem XVII wieku, kiedy to pierwsze bary powstawać zaczęły w kolonizowanej wówczas Ameryce północnej.

Karczmy, gospody, oberże, wyszynki – Europa od wieków znała podobne miejsca, najczęściej postawione przy drogach, w których można było zjeść i napić się – piwa, wina, miodu, czy pierwszych gorzałek. Takie same oczywiście szybko stanęły na nowym kontynencie. Ponieważ miejsca te przyciągały wielkiej maści hultajów, traperów, poszukiwaczy złota – emigrantów z całego świata, nieraz agresywnych i natarczywych, zmyślni amerykańscy oberżyści zaczęli stawiać specjalną zagrodę, mającą oddzielić salę jadalną od kredensu z alkoholami  oraz zapobiec nadmiernej i nachalnej „samoobsłudze”. Po angielsku zapora taka to „barrier” – co szybko skrócono do wygodniejszego bar – i tak już zostało. Oberżysta, który czule (ang. czuły – tender) opiekował się ową przegrodą wraz z pożądającymi tego, co za nią, gośćmi, stał się bartenderem, albo po prostu  bar-manem.

 

A co się w takich pierwszych barach piło? Wiadomo, to co było. Wyobraźnia podsuwa zerkających spod kapelusza mrukliwych kowbojów, niskim głosem rzucających tylko zdawkowe „whisky”, wychylających, krzywiąc się tylko lekko, jednym haustem całą szklankę, odstawiających ją z hukiem na kontuar, następnie wychodzących przez bujane drzwi, by odejść samotnie w stronę zachodzącego słońca. Choć prawda była pewnie dużo bardziej trywialna, to jakże miło trzymać się tej romantycznej wizji. Kowboje, bandyci, poszukiwacze złota, traperzy, awanturnicy, zatrzymywali się w swych podróżach w przydrożnych barach, by napić się whisky, rumu, piwa, wina czy czego tam barman poleje. Wtedy też pite były pierwsze napoje mieszane – głównie stawiające na nogi, rozgrzewające flipy, czyli mieszanki rumu, piwa, żółtek, cukru i korzennych przypraw, podawane na ciepło, a także podobne do flipów, lecz podawane wraz  z dodatkiem śmietanki lub mleka egg-nogi. Jedne i drugie przywędrowały na nowy kontynent z Anglii, ale Ameryka wkrótce miała stworzyć coś, co na zawsze zmieni oblicze barów – koktajle. To co dzisiaj najczęściej kojarzy się z mieszanką soków, syropów czy świeżych owoców, z początku było opisywane jako mieszanina alkoholi, wody, cukru oraz gorzkich dodatków – i tak tez wyglądały pierwsze koktajle, takie jak Old Fashioned – wtedy pod nazwą Whisky Cocktail – czy podobny Sazerac. 

A skąd nazwa? Akcja najbardziej znanej legendy na temat genezy nazwy koktajlu ma swoje miejsce w 1788 r. w zajeździe Four Corners, w okolicach Nowego Jorku, gdzie barmanką – czy raczej bar-maiden – była niejaka Betsy Flanagan, Irlandka, z pochodzenia a także zwolenniczka amerykańskich ruchów wyzwoleńczych. Za sąsiada miała ona Anglika Tory’ego, hodowcę kogutów i zdeklarowanego zwolennika ówczesnego króla Anglii, Jerzego III, stale krytykującego miejscową kulturę i obyczaje. Nie podobało się to, rzecz jasna, ani Betsy ani bywającym w jej karczmie francuskim żołnierzom, służącym w Amerykańskiej armii. Zmyślna barmanka, z właściwą sobie irlandzką zadziornością wpadła na iście szatański plan. Pod osłoną nocy poucinała ogony kogutom z fermy Toryego – a należy dodać że były to dorodne ptaki, którymi właściciel bardzo lubił się chwalić. Następnie zaserwowała swoim francuskim gościom napój wymieszany z rumu, żytniówki i cytrynowego soku, a każdy kieliszek przyozdobiła piórami z poucinanych ogonów. Rozbawieni żołnierze kolejno wznosili swoje kielichy wołając „Vive le coq’s tail!” – niech żyje koguci ogon. Coq’s tail przyjęło się i tak już zostało. Potem było już tylko z górki – koktajle zaczęły pojawiać się w literaturze, kolejni barmani tworzyli nowe receptury. Jerry Thomas wydał pierwszy podręcznik „How to mix”, zbierając w nim ponad trzysta receptur i dając początek systematyzowaniu wiedzy barmanów. Najpierw Ameryka, a potem cały świat pokochał mieszane koktajle i kocha po dziś dzień. My naszą miłość do koktajli, zarówno ich picia jak i przyrządzania, przelaliśmy do butelek, które okleiliśmy białą etykietą z napisem POSHE. Dzięki temu każdy z was może we własnym domu bez problemu przyszykować smaczne koktajle dla siebie i znajomych, a nawet przyozdobić wedle własnej fantazji.

Choć akurat obcinanie ogonów kurom sąsiadów stanowczo odradzam!

Related Posts