Aktualności

Wstrząśnięte, nie mieszane – Martini od Martineza, przez Jamesa Bonda, do Pornstar Martini

W poprzednim wpisie mowa była o Pornstar Martini, poruszymy więc jeszcze jeden temat pokrewny, związany z nazwą.
Tą poniekąd mniej atrakcyjną częścią nazwy. Często-gęsto zdarza się bowiem, że goście, którym Pornstara proponuję, natychmiast odmawiają. Tłumaczą swoją decyzję tym, że „nie lubią Martini”. Niesłusznie, ponieważ obie te rzeczy mają ze sobą niewiele wspólnego. Pokontemplujmy więc przez chwilę, czym właściwie różni się Martini od Martini, co do tego mają inne Martini, dlaczego Martini i jak Martini.

Skąd ten zamęt związany z nazwą?


Całe zamieszanie powoduje fakt, że w naszym kraju nazwa “Martini” kojarzy się głównie ze znaną marką wermutów, podczas gdy w pierwszej kolejności przywodzić nam powinna na myśl popularny na całym świecie koktajl, stary niemal tak jak pierwsze bary. Zbieżność nazw nie jest tu oczywiście przypadkowa, więc takie czy inne skojarzenie nie będzie wielkim błędem. W skrócie mówiąc – koktajl Martini to mieszanka mocnego alkoholu – wódki lub ginu – z wermutem. A
wermutem tym może być oczywiście Martini, ale nie musi, gdyż jest to tylko jedna z wielu dostępnych na rynku marek. Bardzo skomplikowane? Dodajmy więc jeszcze trochę szczegółów, dat i nazwisk, żeby temat jeszcze bardziej namieszać. Zacznijmy od tego czym właściwie jest wermut. Najprościej mówiąc jest to wino, wzmacniane dodatkowo alkoholem i aromatyzowane ziołami oraz przyprawami – przede wszystkim piołunem, od którego trunek ten wziął swoją nazwę (po niemiecku Wermut oznacza właśnie piołun).

Choć podobne alkohole znane były już w starożytnej Grecji, to za początki wermutów uznaje się koniec osiemnastego i początek dziewiętnastego wieku oraz przywołuje nazwiska dwóch panów – Włocha Antonio Benedetto Carpano oraz Francuza Josepha Noilly. Trunek pierwszego był słodki i czerwony, drugiego zaś, biały i wytrawny, a obaj tworzyli swoje mikstury najpewniej w celach leczniczych oraz jako pobudzający apetyt aperitif. W ten sposób zarysowuje nam się też podstawowy podział wermutów na słodkie włoskie i wytrawne francuskie. Jest to jednak podział bardzo umowny, kategorii mamy o wiele więcej – zależnie od sposobu produkcji, dodatków i zawartości cukru. Każdy z producentów stosuje swoją unikatową mieszankę ziół i przypraw, nie ma więc na dobrą sprawę dwóch takich samych wermutów. Pite z początku przede wszystkim jako aperitif, dzięki swojemu charakterystycznemu i intensywnemu smakowi szybko znalazły zastosowanie jako dodatek do koktajli, wybornie podkreślając i uzupełniając smak innych alkoholi. Manhattan, Americano, Negroni, Boulevardier to tylko kilka przykładów takich właśnie drinków. No i oczywiście Martini.

Historia Martini


Najpierw powstał Martinez – połączenie ginu ze słodkim czerwonym wermutem, likierem z czereśni oraz odrobiną bittersów. Legenda głosi że jego twórcą jest wspominany już przeze mnie Jerry Thomas, ojciec współczesnego barmaństwa. Był rok 1860. Jerry pracował w hotelowym barze w San Franciso i gościł u siebie pewnego mocno skacowanego Hiszpana. Gość poprosił o koktajl, który pozwoli mu kaca jak najszybciej wyleczyć. Barman zmieszał wspomniane wyżej ingrediencje. Podziałało. Kiedy później tego wieczoru zapytał Hiszpana dokąd podróżuje, ten odparł że do miasteczka Martinez. Tak też ochrzcili nowy drink, który wkrótce zaczął zyskiwać na popularności, a parę lat później wyewoluował w Martini – niekwestionowanego króla koktajli.

Przyrządzanie koktajlu


Martini składa się z trzech składników. Po pierwsze – mocny alkohol. Przede wszystkim oczywiście gin, ale z czasem zaczęto używać też wódki, ostrzejszej i mniej aromatycznej, pozostawiającej większe pole do popisu pozostałym składnikom. Niektórzy dopuszczają też inne, niestarzone alkohole, jak rum czy tequila. Po drugie – wermut. To on dodaje najwięcej charakteru i smaku. Możemy użyć wermutu słodkiego, wytrawnego, albo w przypadku tak zwanego „Perfect Martini” mieszanki obu. Dwa alkohole, wymieszane na lodzie, odpowiednio schłodzone i lekko rozwodnione, przelewamy do charakterystycznego koktajlowego kieliszka na wysokiej nóżce i uzupełniamy trzecim składnikiem – tak zwanym garnishem, czyli ozdobą, która poza walorami estetycznymi ma uzupełniać smak i aromat koktajlu. Najbardziej znana, a wręcz ikoniczna, jest tu oliwka – nabita na szpadkę i zanurzona lekko pod powierzchnią płynu. Od razu kojarzy nam się z eleganckim drinkiem. Ale do Martini równie często dodaje się skórki z cytrusów, a niekiedy też marynowane cebulki. W takim przypadku mówimy o Gibson Martini. Do przyrządzenia dobrego Martini kluczowe są dwie sprawy. Po pierwsze jest to jakość składników – ponieważ jest ich tak mało, a nie ma żadnych cukrów ani kwasów które
zamaskowałyby niedoskonałości, wszystko czego do naszego koktajlu dajemy musi tu być jak najlepsze. Żadnych tanich ginów, żadnych nieznanego pochodzenia wermutów z dolnej półki w dyskoncie. Drugim czynnikiem są proporcje. Tu wybór jest już bardziej subiektywny i każdy kto lubuje się w Martini sam prędzej czy później znajduje takie, jakie mu najbardziej odpowiadają. Pierwotne przepisy mówią o proporcji 2:1, z przewagą ginu, jednak brało się to głównie z marnej jakości ginu tamtej epoki i potrzeby przykrycia jego smaku wermutem. Dziś ilość wermutu raczej
się zmniejsza i stosuje proporcje 6:1, lub podobne, zależnie od poziomu wytrawności który chcemy w drinku osiągnąć. Niektórzy koneserzy wermutu używają tylko po to, żeby lekko aromatyzować szkło, albo ledwie pomachać zakręconą butelką nad kieliszkiem. Mówi się że Winston Churchill swoje Martini lubił przyrządzać jedynie ze zmrożonego ginu, zaś butelka wermutu stać miała obok, szczelnie zamknięta, z etykietą skierowaną w stronę Francji. Ile w tym prawdy nie wiem, pokazuje jednak że jest to drink który każdy może przyrządzać w sposób jaki jemu samemu pasuje najbardziej.

Martini Jamesa Bonda


Mówiąc o Martini nie można nie wspomnieć o jeszcze jednej znanej postaci, nierozerwalnie z tym drinkiem związanej. Mowa tu oczywiście o Bondzie, Jamesie Bondzie, który notabene właśnie wrócił na ekrany kin w dwudziestej piątej już filmowej odsłonie swoich przygód. Fraza „Wódka martini, wstrząśnięta, niemieszana” to prawdopodobnie najbardziej rozpoznawany filmowy cytat dotyczący alkoholu. Filmowy agent zero zero siedem lubił swoje martini przyrządzone na wódce, i wstrząśnięte w szejkerze, nie zaś, zgodnie z tradycją, mieszane z lodem w szklanicy koktajlowej. Tych którzy jeszcze nie widzieli uspokajam – zamawia je również w najnowszej części. W kilku poprzednich odsłonach pojawia się jednak jeszcze inna odmiana, nazwana od imienia kochanki agenta, mianowicie Vesper Martini – tutaj mamy zarówno wódkę jak i gin, oraz Kina Lillet, który, jak podkreśla barman w Quantum of Solace, nie jest do końca wermutem. Ja osobiście uwielbiam scenę w której Bond zamawia je po raz pierwszy, grając przy okazji na nerwach swojemu
pokerowemu przeciwnikowi.

Więc skąd ten Pornstar w Martini?


No dobrze, ale gdzie w tym wszystkim w takim razie Pornstar? Martini, będąc drinkiem pysznym, bogatym w smak i eleganckim, jest też mocno alkoholowe i dosyć wytrawne – a jako takie niestety wielu ludziom smakować nie będzie. Ponieważ jednak każdy chciał się napić eleganckiego drinka z ładnej szklanki, z czasem barmani, by złagodzić smak zaczęli dodawać inne składniki, soki, dosładzacze, czy likiery, pomijając często ziołowy wermut. W efekcie powstało mnóstwo drinków, często rzecz jasna bardzo dobrych czy nawet wyśmienitych, ale z tradycyjnym martini poza kieliszkiem, w którym są serwowane nie mających już wiele wspólnego. Ogólnie o takich wariacjach mówi się często Modern Martini, a najbardziej znane przykłady to kawowe Espresso Martini, pomarańczowe Breakfast Martini czy oczywiście ulubione Pornstar Martini.

Tak w dużym przybliżeniu wyglądała ewolucja jednego z najbardziej znanych na świecie, choć na naszym rodzimym poletku niestety niezbyt popularnego koktajlu. Jeśli niestraszne wam mocne, wytrawne koktajle i natraficie na zdolnego barmana poproście go, by przyrządził wam dobre Martini – warto sprawdzić czym od ponad półtora wieku zachwyca się świat. A jeśli to nie wasze gusta, wciąż pozostają współczesne, słodsze i przystępniejsze wariacje. Każdy może wznieść toast eleganckim kieliszkiem koktajlowym, by choć przez chwilę samemu poczuć się jak słynny, tajny agent z licencją na zabijanie.
Santé! Na zdrowie!